|
 |
NIECHĘTNY ŻEGLARZ
Był raz sobie niechętny żeglarz.
"Hej żeglujże, żeglarzu..." - śpiewali mu ludzie, a on nic tylko kotwicę zarzucił i stanął w porcie. A gdy już się nastał czas jakiś, to postanowił, że wypłynie w morze. Tak tedy podszedł do liny kotwiczej, chwycił mocno i jął ciągnąć. A tu nic. Nic kompletnie. Kotwica jak się była wczepiła w dno tak i ruszyć się nie dała.
"Co jest ?" - spytał sam siebie żeglarz.
"Czy aby naprawdę chcę już w morze wypłynąć...? Czy to tylko głos mój wewnętrzny mi karze, który to nijak ma się do mojej zewnętrznej siły...?" - tak rozmyślał niechętny żeglarz stając się tym chętniejszym filozofem. I tu zauważył, że owo filozofowanie idzie mu całkiem nieźle, może lepiej nawet niż żegluga morska.
Tak zatem postanowił zmienić zawód - ze statku swojego uczynił Akademię Platońską, na dziobie zbudował mównicę i jął przyjmować chętnych do studiowania filozofii uczniów. I wtedy stało się coś, co zburzyło świeży zapał nowego filozofa. Oto bowiem wśród licznych przybyłych ukazał się niechętny uczeń. To znaczy uczniem on był, ale niechętnym jeśli chodzi o tego filozofa i jego nową szkołę filozoficzno-morską. Uczeń ten tak naprawdę nie miał ochoty na studiowanie filozofii, bardziej bowiem pociągało go naoczne studiowanie zamorskich krain.
I tak, pewnego poranka, znudzony zbyt już monotonnym wykładem uczeń począł nucić sobie "hej żeglujże, żeglarzu..." Niechętny uczeń miał jednak chętne do śpiewania gardło tak, że głos jego posłyszeli ludzie wokół a nawet dotarł on do uszu chętnego filozofa. I wtedy stała się rzecz straszna i dziwna.
Albowiem nie stało się nic.
Poza tym tylko, że chętne gardło niechętnego ucznia obudziło niechętnego żeglarza w chętnym filozofie. To głos rezonując o krawędzie kamienia filozoficznego sprawił, że kotwica drgnęła a lina poczęła się posłusznie i chętnie nawijać na wielką szpulę.
I pożeglował w morze żeglarz.
|
|